Z czym kojarzy Wam się słowo ``cyrk``? Tresowane zwierzęta w klatkach, klauny pryskające widzów wodą? Dziś opowiem Wam o kanadyjskim cyrku, który od wielu lat podbija świat zachwycającymi popisami akrobatycznymi, oryginalną muzyką i scenografią przenoszącą widza w surrealistyczne światy.
W 1984 roku dwóch kanadyjskich artystów ulicznych: Guy Laliberté i Gilles’a Ste-Croix postanowiło, że stworzą cyrk inny od wszystkich – Cyrk Słońca będący symbolem młodości, energii i siły. Nie występowały w nim żadne zwierzęta, a spektakle przypominały nowoczesny teatr połączony z popisowymi numerami artystów. Magiczne, fabularne przedstawienia z roku na rok przyciągały coraz większe rzesze widzów, już nie tylko z Kanady ale i z całego świata. Obecnie przy tworzeniu widowisk pracuje ponad 5000 osób w ponad 40 krajach, a zyski przekraczają 810 milionów dolarów rocznie. Najbardziej zachwycające spektakle odbywają się w kilku stacjonarnych arenach, zaprojektowanych specjalnie z myślą o show, ale na szczęście Cirque du Soleil jeździ też ze swoimi przedstawieniami po całym świecie.
Problem w tym, że do Polski artyści przybywają bardzo rzadko – w ciągu swojego istnienia pojawili się w naszym kraju jedynie sześciokrotnie. Miałam niezwykłą okazję uczestniczyć w ich ostatnim przedstawieniu, „Ovo”, które odbyło się w miniony weekend w krakowskiej Tauron Arenie. 19-22 kwietnia Cirque du Soleil pojawi się jeszcze w Gdańsku i choć na to wydarzenie już prawdopodobnie nie zdążycie kupić biletów (rozchodzą się błyskawicznie), to być może uda się Wam w przyszłym roku, kiedy artyści ruszą ze spektaklem „Toruk – The First Flight” inspirowanym „Avaterem” Jamesa Camerona.
Ale wróćmy do „Ovo”, czyli „jaja”. Pewnego dnia w wielokolorowym, owadzim ekosystemie pojawia się obcy insekt niosący na plecach tajemniczy artefakt – dużych rozmiarów jajo, które wydaje się być dla tego mikrokosmosu bardzo ważnym przedmiotem. Przywódca owadów zaczyna walczyć z przybyszem nie tylko o ów symbol życia i tajemnicy, ale także o względy pewnej biedronki. Kto wygra owe zaloty? Czy sympatyczny komar podbije serce niezdecydowanej biedronki? I w końcu, co skrywa w sobie jajo? Tego Wam oczywiście nie zdradzę, ale mogę powiedzieć jedno – fabuła „Ovo” jest celebracją życia, miłości i natury i nie brakuje w niej radości i humoru.
Historia jest tu jednak tylko tłem, na którym rozgrywa się główna część spektaklu. Na pewno nie raz widzieliście popisy akrobatyczne, jeśli nie na żywo to przynajmniej w talent show pokroju „Mam Talent” czy na YouTube. Ale one wszystkie blakną, gdy zobaczy się raz na żywo artystów z Du Soleil. Artystów, którzy wydają się przeczyć prawom fizyki wyginając się w niesamowitych pozach, tańcząc na szarfach, skacząc na trampolinach, żonglując obiektami (albo samymi sobą!), czy chodząc po linie.
Każdy popis to mistrzowskie show, od początku do końca przemyślane pod kątem nastroju, choreografii, muzyki i scenografii. Tu mrówki będą obracać kiwi na nogach, tam pajęczyca zaprezentuje jak bardzo ma giętkie odnóża, a kiedy indziej para zakochanych owadów przedstawi przepiękny taniec w powietrzu. Wszystko zachwyca i cieszy oczy, a widok koncentrujących się artystów podnosi adrenalinę.
Trudno jest mi wskazać ulubiony fragment „Ovo”. Na pewno wielkie wrażenie zrobił na mnie artysta poruszający się po linie (nie naprężonej!), którego zmysł równowagi wręcz przytłaczał. Bardzo przyjemnie oglądało się popis dwójki atletów walczących o względy niewielkiej gimnastyczki przy akompaniamencie numeru, który najbardziej wpadł mi w ucho (od 3:24 na powyższym filmie). Świetnie wypadło też finałowe show z trampolinami i owadami wspinającymi się po skałach.
Warto wspomnieć o dynamicznie zmieniającej się scenie. Mechanizmów było tu co niemiara – rozwijające się kwiaty, zapadnie, z których wynurzali się nagle aktorzy, okienka w ścianie, świetlne wizualizacje, a nawet zapach rozprowadzany wokół sceny. Niemałe wrażenie robiła też sama muzyka grana na żywo, będąca połączeniem samby, leśnych odgłosów, francuskiego jazzu, bachaty, czy zouka. Możecie sobie przesłuchać pełnego soundtracka na Spotify, ale obawiam się, że bez oprawy wizualnej czy też wspomnień z występu nie ujmie Was należycie.
W głowie wciąż kłębiły mi się myśli, ile lat pracy i ile wyrzeczeń musiała przejść dana osoba, by móc poruszać się z taką lekkością. Po uśmiechniętych twarzach artystów widać wyraźnie, że są z siebie dumni i że występ na scenie wraz z resztą ekipy Du Soleil to spełnienie ich marzeń. I tej zwinności graniczącej z magią i możliwości zarabiania na życie swoją pasją w takim surrealistycznym świecie chyba każdy będzie im zazdrościł. Ja na pewno wybieram się na kolejne występy i wiem już, że warto jechać dla nich, nawet za granicę. Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się także zobaczyć jakieś przedstawienie w ich siedzibie w Kanadzie, a jeśli wciąż nie jesteście przekonani, czy takie show Wam przypadnie do gustu polecam przynajmniej zapoznać się z ich wersjami filmowymi np. przepięknym „World’s Away”.