Przeżyłam spotkanie z rekinem, szukałam artefaktów w kosmosie, wzięłam udział w napadzie, zjeżdżałam deskorolką w dół autostrady i wygrałam turniej w cybernetycznym ping-pongu. Czy te doświadczenia są warte 159 zł?
PlayStation VR Worlds to zestaw 5 mini-gier, który dostępny jest w sklepie PS Store od dnia premiery. Został on przygotowany przez London Studio, a więc zespół, który teoretycznie najlepiej powinien zaprezentować nam potencjał gogli PS VR. Niestety nie wszystkie pozycje z tej piątki są godne polecenia. Ma się wrażenie, że każdy z tych tytułów został stworzony naprędce, jakby chciano szybko zaprezentować na raz możliwości wirtualnej rzeczywistości.
W praktyce trudno oprzeć się wrażeniu, że mamy do czynienia raczej z zestawem dem technicznych niż pełnoprawnych tytułów. Ale nie znaczy to, że powinniście trzymać się od tego kompletu z daleka. Przede wszystkim warto się w niego zaopatrzyć z jednego powodu – różnorodnych doświadczeń. Jeśli nie graliście nigdy w gry VR jest to świetny tytuł startowy, który pozwoli Wam oswoić się z tą technologią. Zobaczcie co dokładnie będziecie mogli tu przeżyć…
Ocean Descent
Pierwsza gra z zestawu zabiera nas w podmorskie głębiny. Tu, wcielając się w rolę naukowca-nurka podczas trzynastu minut będziemy zanurzać się coraz głębiej w niezbadany zakątek oceanu. Interakcja z otoczeniem jest praktycznie zerowa – jesteśmy tu widzem zamkniętym w metalowej klatce mającej ochronić nas przed potencjalnymi drapieżnikami. W słuchawkach słyszymy bulgoczącą wodę, przytłumione odgłosy życia oceanu i głos naszej wirtualnej koleżanki, która kontroluje poziom naszego zanurzenia, starając się równocześnie budować napięcie.
W trakcie tej krótkie podróży będziecie widzieć niezwykłą florę i faunę, ale esencją całej podróży jest tytułowe spotkanie z rekinem. I tu należy pochwalić London Studio za prosty, ale jakże efektowny zabieg, który wywołuje świetną immersję. Jak wspomniałam wcześniej, od samego początku gry znajdujemy się w metalowej klatce. Czujemy się bezpiecznie, podziwiamy widoki, ale ciągle mamy świadomość, że jest to tylko gra, że gdzieś tu pod ręką znajduje się oparcie fotela, a obok nasi znajomi.
Zapewne widzieliście trailer tego tytułu kilkukrotnie i scenę, w którym rekin zaczyna atakować klatkę, więc nie zrobię Wam żadnego spoilera. Od tego właśnie momentu, w sekundzie, w której przednie drzwiczki klatki odpadają, puls automatycznie przyspiesza, zapominamy o całej rzeczywistości i staramy się jak najmocniej odchylić w fotelu. Są krzyki, śmiechy, adrenalina. Poziom immersji wzrasta do 100%, a o to przecież tu chodzi!
Oprócz tej głównej przejażdżki możemy jeszcze odpalić sobie 2-minutową sekwencje, w której podziwiamy rafę koralową i pływające żółwie lub 4,5-minutowy zjazd znany z pierwszego trybu gry, pozbawiony narracji i spotkania z rekinem – ot, coś dla osób o słabszych nerwach.
Tak, jest to jednorazowe doświadczenie i aż się prosi o to, by pojawiły się tu kolejne rozdziały fabularne. W podmorskich głębinach można pokazać naprawdę wiele, a po tej przygodzie oprócz adrenaliny czuje się przede wszystkim głęboki niedosyt, zwłaszcza, że historia urywa się w momencie, w którym dopiero nabiera rozpędu.
Pod względem graficznym nie jest to może najładniejszy tytuł z tego zestawu, ale lekko mętna, rozmyta grafika doskonale pasuje do podwodnego świata i nie razi w oczy. Klimat buduje także muzyka i dźwięki oceanu (koniecznie grajcie ze słuchawkami!). Z uwagi na ograniczoną interakcję (brak możliwości chodzenia) i stosunkowo statyczną scenerię nikomu też nie powinno być tu nie dobrze. To dobra gra na rozpoczęcie zabawy z VR Worlds.
Danger Ball
Czasami najbardziej niepozorne tytuły przynoszą najwięcej frajdy. I tak jest właśnie w przypadku Danger Ball. Futurystyczna wersja Ponga w środowisku 3D nie brzmi w teorii rewelacyjnie, ale w praktyce nie będziecie chcieli odejść od tej gry.
Po pierwsze dlatego, że ma niesłychanie prostą i przejrzystą mechanikę. Znajdujemy się po na jednym końcu niewielkiego tunelu i wychyleniem głowy sterujemy przeźroczystą, kwadratową paletką. Na drugim końcu tunelu znajduje się nasz wirtualny przeciwnik. W pięciu rundach musimy w taki sposób odbijać piłkę, by strzelić przeciwnikowi gola, ochraniając równocześnie naszą „bramkę”.
Wbrew moim obawom, nie trzeba wcale rzucać głową na lewo i prawo, wystarczą delikatne ruchy. Uczucie jest przednie, trochę tak, jakbyście sterowali wzrokiem. Danger Ball jest typem gry z gatunku „easy to play, hard to master” – zasady są zrozumiałe i sterowanie załapie każdy w kilka sekund. Ale by pokonać wszystkim przeciwników w turnieju, trzeba wykazać się niezłym refleksem.
Po drugie twórcom udało się stworzyć namiastkę futurystycznego turnieju. Neonowe kolory, plansza zawieszona na środku stadionu, energetyczna muzyka i przeciwnicy różniący się stylem gry sprawiają, że mamy wrażenie przebywania w rzeczywistości stylizowanej nieco na filmowy TRON. Zabrakło jedynie opcji multiplayer – chociażby możliwości sterowania paletką przeciwnika przez drugiego gracza na padzie. Wyzwania punktowe i rankingi sieciowe to trochę za mało, by chcieć tu wciąż powracać.
Zaskakująco dobrze natomiast wypada grafika – pod kątem wizualnym jest to najbardziej wyraźny i ostry tytuł z całego zestawienia.
Scavengers Oddyssey
Godzinna przygoda w kosmosie spodoba się wszystkim fanom gwiezdnych podróży. Wcielamy się tu w bliżej nieokreślonego osobnika obcego gatunku, który zasiada za sterami futurystycznego mecha. Fabuła zamyka się w sześciu rozdziałach i w dużej mierze polega na eksplorowaniu dość liniowego terenu i strzelaniu do wrogich form życia.
Jest to najbardziej interaktywny tytuł z całego zestawienia. Mechem nie tylko kroczymy w dowolnym kierunku, ale też wykonujemy długie skoki, strzelamy z laserów oraz przyciągamy falą elektromagnetyczną wybrane obiekty (np. zwalone bloki i artefakty).
Pierwsze wyjście w kosmiczną przestrzeń zdecydowanie potrafi rozdziawić gębę. Grafika nie jest może tak ostra jak w przypadku Danger Ball, ale w rozgrywce zupełnie to nie przeszkadza.
Widoki są (dosłownie) nieziemskie – opuszczone wnętrza stacji kosmicznych, płynące w próżni odłamki skalne… Podobał mi się również klimat niepokoju i tajemnicy – thriller to może za duże słowo, ale kilka jump scare’ów można zaliczyć.
Ponieważ jest to gra, w której sprawujemy całkowitą kontrolę nad postacią, osoby podatne na chorobę symulatorową mogą tu odczuwać nudności. Ja poradziłam sobie w ten sposób, że nie rozglądałam się na boki podczas chodzenia- gdy chciałam się odwrócić, odwracałam najpierw całą postać.
Dobrze rozwiązano także system skoków – są one półautomatyczne, wystarczy wskazać miejsce, gdzie chcecie dotrzeć, a postać wykona płynny ruch. To bardzo pomaga utrzymać swój żołądek na miejscu ;). Gra, jak wspominałam na początku, jest krótka, ale zdecydowanie warto się z nią zapoznać.
Po zakończeniu przygody możecie jeszcze postarać się sprostać wyzwaniom- wystrzelać określoną liczbę przeciwników, znaleźć wszystkie artefakty itp. Tego typu zadania czekają Was w każdym tytule z zestawienia, ale realizować je będą chcieli przede wszystkim osoby polujące na trofea.
London Heist
Prawdziwa perełka w zestawieniu. Licząca niecałe 30 minut gra fabularna obrazuje wspaniały potencjał przygodówek w wirtualnej rzeczywistości. Fragment przesłuchania był pierwszym demem technologicznym jakie zobaczyłam w ubiegłym roku na PlayStation VR i zrobił wtedy na mnie piorunujące wrażenie. Dziś dostrzegam już więcej wad tej krótkiej gry, ale mimo wszystko w dalszym ciągu uważam, że każdy posiadacz gogli Sony powinien się z nią zapoznać.
Po pierwsze dlatego, że możemy używać w niej kontrolerów PlayStation Move, które stają się naszymi dłońmi. Na screenach takie niewidzialne ramiona może wyglądają zabawnie, ale w trakcie rozgrywki nie zwraca się na to uwagi – immersja jest na najwyższym poziomie. Wciskając triggery chwytamy obiekty i strzelamy z broni. Choć liczba gestów jest ograniczona to pod względem interakcji możemy się czuć zaspokojeni.
Drugą sprawą, która wyróżnia London Heist jest bardzo dobra mimika postaci. Sceneriom może trochę brakuje ostrości, ale twarze bohaterów – zwłaszcza w momentach, w których „znajdują się” kilkadziesiąt centymetrów od naszych oczu są wykonane wzorowo.
Pomyślano tu nawet o takich drobnostkach jak wypuszczanie dymu z cygara na odgłos chuchania do mikrofonu (!). Dla osób postronnych widok gracza trzymającego przy buzi Move’a i wypuszczającego powietrze do pałeczki może wyglądać idiotycznie, ale Wy, będąc tam w środku, będziecie tym zafascynowani (ach, żeby jeszcze dało się poczuć zapachy…).
Trzecią rzeczą, która bardzo przypadła mi do gustu w London Heist jest system strzelania. Mamy tu tak naprawdę jedynie dwie tak dynamiczne sekwencje – w wiktoriańskiej posiadłości, gdzie będziemy kraść diament, oraz w trakcie pościgu na autostradzie. Obie są wspaniałe pod kątem immersji.
W pierwszej stojąc za masywnym biurkiem, musimy uchylać się przed strzałami przeciwników, przeszukując równocześnie szufladki w poszukiwaniu magazynków i diamentu. W drugiej siedząc na miejscu pasażera w aucie, wychylamy się przez okna i próbujemy zdjąć motocyklistów i goniące nas ciężarówki. Do wyboru są dwa tryby gry – dla tzw. żółtodziobów (nieśmiertelność, lasery wspomagające celowanie) oraz dla wymagających graczy. Opcjonalnie możemy także grać DualShockiem 4, ale znacznie spłyca to immersję.
Mimo tego, że tytuł jest krótki, to w finale możemy liczyć na dwa różne zakończenia. Zrozumienie fabuły ułatwia polski dubbing – choć miejscami brzmi on sztucznie, to pochwalam brak łagodzenia wulgaryzmów. Tytuł jest brutalny i wszelkie „cholerki” zamiast soczystych wyrazów na „k” wpłynęłyby negatywnie na odbiór. A tak, jest OK, choć oryginalny dubbing zwiększa rzecz jasna immersję (głos zgrywa nam się z ruchem warg postaci).
Bardzo chciałabym w przyszłości zobaczyć więcej tego typu gier. Wcale nie przeszkadzało mi to, że jest to tzw. gra na szynach – nie poruszamy się tu między lokacjami, możemy spokojnie grać na siedząco jeśli tak jest najwygodniej. Możliwość interakcji, uczucie bliskości wirtualnych postaci i gangsterski klimat sprawiają, że chętnie sięgnęłabym po sequel tej produkcji – nawet jeśli byłby on równie krótki.
VR Luge
Patrząc na zwiastun tej gry myślałam – o kurcze, to musi być super zabawa. VR Luge umożliwia nam przeżycie czegoś podobnego do zjazdu na sankach lub deskorolce po ruchliwej autostradzie. Z obranej przez twórców perspektywy widzimy nasze wirtualne ciało od ramion w dół -zupełnie tak jakbyśmy leżeli na ziemi. Pomysł był niewątpliwie dobry, ale zabrakło dobrego wykonania.
VR Luge to nie tylko najbrzydszy tytuł z zestawienia (rozmyty krajobraz, postrzępione obiekty, szaro-bure tekstury). To także gra, od której na 80% zrobi się Wam niedobrze. Skręcanie głową na zakrętach przy takiej dynamicznej rozgrywce to samobójstwo dla błędnika. Do wyboru są cztery trasy (choć tak naprawdę to dwie, tylko różniące się porą dnia) i obcowanie z nimi dalekie jest od przyjemności.
Każdorazowe zderzenie z obiektem np. krawężnikiem, obraca nas ostro o 90-stopni i wybija z rytmu. Nasze wyniki (najkrótszy czas zjazdu) możemy porównywać ze znajomymi i innymi graczami na świecie, ale uwierzcie mi – do tej gry nie będziecie chcieli powracać. Naprawdę nie rozumiem, jak ktokolwiek w London Studio mógł wypuścić tak niedoskonały tytuł. Ale najwyraźniej komuś słupki musiały się zgadzać…
PlayStation VR Worlds - Ocena
-
9/10
-
9/10
-
2/10
-
7/10
-
7/10
Podsumowanie
Pakiet VR Worlds jest w stanie zapewnić szereg różnych doświadczeń. I choć są one stosunkowo krótkie pod względem długości rozgrywki, to musicie zdać sobie sprawę, że płacicie tu za coś innego, niż w przypadku zwykłych gier. To tak jakbyśmy mieli porównywać kosztowny, obfitujący w emocje ale krótki skok ze spadochronem i puszczanie na łące latawca. Obie czynności mogą być przyjemne, ale są różnorodne, będziemy je inaczej przeżywać i inaczej o nich pamiętać. Jeśli zastanawiacie się jednak, czy będziecie się dobrze bawić z tym pakietem polecam pobrać bezpłatne demo z PS Store, które pomoże rozwiać wszelkie wątpliwości.