Horror nie musi być gęsty od trupów i flaków, by wywoływał przerażenie. Czasem wystarczy tylko ciemność, niewielka zapałka i olbrzymie dłonie, które starają się nas dosięgnąć...
Jakieś 23 lata temu oglądałam w Teatrze Telewizji spektakl o dziewczynce, która zmniejszyła się i trafiła do domu swoich lalek. Nie pamiętam jego tytułu, za to do dzisiaj mam w pamięci postacie, które wówczas mnie przerażały. Dojmujące poczucie klaustrofobii i pokryte pudrem, siwowłose lalki w balowych strojach wydawały mi się bardziej upiorne niż Jason z „Piątku 13-tego”. Z pewnością tamten spektakl nie był żadnym horrorem, a nieco bardziej surrealistyczną bajką, ale gdy zobaczyłam pierwsze grafiki z „Little Nightmares” od razu przypomniałam sobie tamto dzieło.
Gra studia Tarsier również nie jest upiorna, de facto mało które platformówki są, ale ma w sobie ów klimat niepokoju, który miały także Limbo czy Inside. Porównanie do tych dwóch arcydzieł przychodzi niemal samoczynnie – bohater w wieku dziecka, mroczne plansze, brak dialogów, elementy zagadek logicznych, sekwencje skradankowe. Nie da się zaprzeczyć, że Tarsier inspirowało się produkcjami studia PlayDead, ale po raz pierwszy śmiało mogę powiedzieć, że mamy tu do czynienia z udanym naśladowcą.
W cieniu gejszy
Przy pierwszym ujęciu widzimy jak przez mgłę obracającą się do ekranu gejszę. Później wchodzimy od razu w skórę Six – niewielkiej dziewczynki w żółtym sztormiaku. Kres jej podróży jest oczywisty – musi uciec ze statku, będącego więzieniem. The Maw, bo tak nazywa się ów przybytek oszałamia swoimi rozmiarami – wydaje się nieskończonym, ponurym miejscem, z którego nie ma wyjścia. Przekradając się przez kolejne pomieszczenia zaczynamy odkrywać sens istnienia tej placówki i gwarantuję Wam, że konkluzja zrobi na Was wrażenie.
Opowieść pozbawiona jest słów, ale widoki bywają wystarczająco wymowne. Jest taka scena, w której bohaterka ląduje w pomieszczeniu całkowicie zasypanym dziecięcymi bucikami. Jeśli byliście kiedykolwiek w Oświęcimiu, z pewnością powrócą Wam tutaj przykre wspomnienia. O tym, że Six zmierzy się w finale ze swoją nemezis, czyli gejszą, która ewidentnie zarządza całym przybytkiem, wiedziałam niemal od początku. Natomiast najciekawszy nie jest sam fakt konfrontacji, ale to, co dzieje się później. Twórcy nie epatują oczywistościami – podobnie jak w Inside pozwalają na swobodną interpretację zakończenia. Jeśli lubicie snuć domysły i refleksje na napisach końcowych, historia przedstawiona w Little Nightmares z pewnością przypadnie Wam do gustu.
Strach ma wielkie… dłonie
Potwory w Little Nightmares da się policzyć na palcach jednej ręki, ale gwarantuję Wam, że będą one przerażające. Tylko Six wydaje się tu proporcjonalną postacią – cała reszta jest groteskowa, zniekształcona, brzydka i niezwykle pomysłowa. Wyobraźcie sobie ślepca o długich rękach, który skrupulatnie przeszukuje kończynami całe pomieszczenie, albo czołgającego się z dzikim rykiem grubasa, który ma wielki apetyt na maleńką dziewczynkę. Wizualiom akompaniują doskonałe efekty dźwiękowe – mlaskanie, wycie, skrobanie, tupot ciężkich stóp.
Nie brakuje tu rzecz jasna klasycznych jumpscare’ów – a tu zarwie się podłoga, a tu nagle czyjeś ręce przebiją się przez ścianę. W tych zabiegach nie ma przesady, są odpowiednio dawkowane i spełniają swoje działanie. Kilkukrotnie udało mi się podskoczyć ze strachu, choć przyznaję, że należę do tych bardziej strachliwych graczy…
Więcej biegania niż myślenia
Little Nightmares mogę zarzucić jedno – niezrównoważony poziom trudności. Pierwsze dwie lokacje były moim zdaniem trudniejsze niż cała reszta. Wielokrotnie miałam wrażenie, że twórcom trochę zabrakło pomysłu na gameplay. Stworzono ciekawe uniwersum, ale temat zagadek potraktowano pobieżnie. Zabawa sprowadza się do biegnięcia w prawo, skradania i sporadycznego szukania kluczy do zamkniętego pomieszczenia. Nie widziałam tu ani jednego zaskakującego zabiegu – rzucanie obiektami do włączników, przekradanie się w mroku, odwracanie uwagi wroga – to wszystko już przecież gracze doskonale znają.
Frustrowało mnie też miejscami to, że Six nie zawsze mogła wejść na obiekty, które wyglądały tak jak te, na które wchodziła bez problemu np. kratki czy szafki. Na moim kanale YouTube możecie zobaczyć pełen gameplay z tego tytułu. Grę da się ukończyć w 3,5-4 godziny w zależności od powodzenia elementów zręcznościowych. Cena na konsolach mogłaby być ciut niższa, ale z drugiej strony 80 zł za pudełko to też nie jest jakaś wygórowana kwota.
Co ciekawe twórcy właśnie zapowiedzieli trzyczęściowe DLC. Pierwszy odcinek zadebiutuje już w lipcu i będzie opowiadał o przygodach chłopca usiłującego wydostać się z głębin Maw, którymi rządzi pewna staruszka. Kolejne epizody pojawią się w listopadzie i styczniu przyszłego roku.
Little Nightmares - Ocena końcowa
-
9/10
-
9/10
-
8/10
-
7/10
Little Nightmares - podsumowanie
Jak kopiować to tylko od najlepszych! Little Nightmares wiele zaczerpnęło od Inside, ale grze udało się przy tym zachować własny, niesamowity styl i klimat. Doskonała, plastyczna oprawa, mrożące krew w żyłach postacie i świetna muzyka to największe zalety tej gry. Szkoda jedynie, że poziomy nie są równe pod kątem trudności i długości. Zagrać warto, nawet jeśli nie przepada się za platformówkami.